poniedziałek, 10 stycznia 2011

Zimowe Jackassy

Ahoj! Znowu się trochę nazbierało. Takhle...
Spadło trochę śnieżku. Mamy nieco wspólnego z Jackassami, więc poszłyśmy na górkę z reklamówkami, aby sobie przypomnieć czasy młodości (wtedy miało się chociaż sanki :) Z racji, iż P=m*v (masa razy prędkość równa się pęd) miałyśmy problem, żeby wyhamować przed śmietnikami, ale dzięki nim nie wyjechałyśmy na ulicę.





Zachciało mi się choinki :)

Zachciało się nawet dwóch :)

Jedną postanowiłyśmy sprezentować Słowakom, którzy mieszkają w akademiku obok. Tylko, że choinka się "trochę" nie mieściła w drzwiach i "troszkę" się posypała. Gdy udało się ją wciągnąć zza rogu wyłoniła się pani sprzątaczka. W przeciwieństwie do nas nie miała uśmiechu na twarzy. Palcem wskazującym pokazała nam gdzie są drzwi (jakbyśmy nie wiedziały - w końcu pchałyśmy przez nie choinkę ;) Więc musiałyśmy zawrócić. Znowu przeprawa przez dwa rodzaje drzwi. Nie daleko jest Vš Bar - stwierdziłyśmy, że drzewko postawimy u jego wrót. Właśnie żegnałyśmy się z choineczką dla której nie było miejsca w ciepłym, przytulnym akademiku, gdy nagle usłyszałyśmy wrzask...Sprzątaczka wybiegła w klapkach na śnieg wołając za nami i znowu wymachując swoim palcem ponownie w kierunku drzwi. Nie byłyśmy pewne, o co dokładnie tej pani chodzi. Ola krzyknęła :"Nie rozumiem" na co pani zaczęła krzyczeć w niebo głosy po czesku: "Ja ci dam nie rozumiem!" co już zrozumiałyśmy. "Trochę" się zlękłyśmy, i zaczęłyśmy "spokojnym" krokiem iść w stronę naszego akademika. Ale pani nie odpuszczała i zaczęła jeszcze głośniej krzyczeć i gwizdać na co my zareagowałyśmy sprintem. Bałyśmy się odwrócić, nawet nie było czasu na obroty, ale czułyśmy ją na swoich plecach. Kawałeczek drogi Ola biegła z choinką w ręku, która przy tym poziomie adrenaliny nie wydawała się już taka ciężka jak na początku. Wbiegłyśmy do naszego akademika (pozostawiając choinkę po drodze). Winda dopiero zjeżdżała, a nie miałyśmy zbyt wiele czasu, więc zbiegłyśmy do piwnicy. Miałyśmy wrażenie, że słyszymy jak pani sprzątaczka rozmawia z portierem, którego zapewne rozbudziłyśmy. Dobrze, że winda zjeżdża także do piwnicy, ale jadąc do góry zatrzymuje się też na parterze. Gdy minęłyśmy już poziom 0 trochę się uspokoiłyśmy, ale wchodząc na nasze 11 piętro skradałyśmy się wciąż niepewnie do naszego mieszkanka. Uff, jesteśmy całe! W biegu akcji zdążyła mi przyjść myśl, że pani sprzątaczka była rozdrażniona tym, że choinka zostawiła po sobie ślad w postaci kilku połamanych gałązek i igieł, więc chciałam wrócić i posprzątać, ale te jej krzyki sprawiły, że wolałam nie ryzykować spotkania z nią i jej sprzętem =]
Nie udało nam się, ale wieczorem jeszcze wychodziłyśmy, więc stwierdziłam, że jak wrócimy spróbuję jeszcze raz - tym razem do naszego akademika. I tak też zrobiłam :)
Były z nami nasze roommates. Znalazłam naszą choineczkę, która zgubiłyśmy wcześniej podczas naszego biegu. 

Asia otwierała mi drzwi, a ja leciałam z choinką do windy - na szczęście była. Była dość późna/wczesna pora - portier chyba myślał, że śni, dlatego nas nie gonił. Z choinką ruszyłam na 11 piętro :)



Ale to nie koniec atrakcji. W drzwiach od naszego pokoju była karteczka. Jak ją tylko zobaczyłam to już wiedziałam, o co chodzi. Nie, to nie pani sprzątaczka. To był prywatny list od portiera - niestety gończy. Zapomniałam oddać klucz od sali, gdzie jest pianino - przynajmniej mam jakiś dowód, że się uczyłam ;)



 Takie drzewko, a daje tyle radości!

 Od razu znalazły się przy niej prezenty :)

 Naše vánoční strom :*